Na wyspie jest blisko 900 gigantycznych rzeźb. Wykonanie tylu posągów zabrało mieszkańcom Rapa Nui kilkaset lat i musieli temu poświęcić cały swój wolny czas. Ten niewyobrażalny wysiłek mógł mieć tylko jedną motywację - religijną...
Skąd i kiedy przybyli jej mieszkańcy? Dlaczego wyginęli? Jak i po co wyrzeźbili i przetransportowali nad morze kilkudziesięciotonowe kolosy?
Mimo postępu nauki od wieków te pytania pozostają bez odpowiedzi. Wiadomo o niej na pewno tyle, że jest najbardziej na świecie oddalonym od ludzkich osad miejscem. Leży na Oceanie Spokojnym, ponad 3600 km od wybrzeży Chile, któremu administracyjnie podlega. Najbliższym zaludnionym kawałkiem lądu jest wyspa Pitcairn. Dzieli je jednak ponad 2 tys. kilometrów morskiej przestrzeni.
Wyspa Wielkanocna, choć egzotyczna i warta zobaczenia, nie ściąga wcale wielkich rzesz turystów. Dostać się na nią można tylko jednymi liniami lotniczymi. No, chyba że ktoś znajdzie się na pokładzie amerykańskich wahadłowców penetrujących kosmos, które od 1986 r. mają tu swoją bazę ratowniczą…
Brzeg wielkanocny
Dziś już zupełnie schrystianizowana (po zabiegach hiszpańskich misjonarzy, którzy zjechali tu w XIX wieku), nazwę związaną z największym ze świąt katolickich zyskała długo przed tym, nim stanął tu krzyż. Pierwszym Europejczykiem, który postawił stopę na tej niewielkiej, bo liczącej nieco ponad 160 km kwadratowych wyspie, był Holender, Jacob Roggeven. Do jej brzegów dobił 5 kwietnia 1722 r., dokładnie w wielkanocną niedzielę. Na cześć tego wydarzenia Rapa Nui, jak nazywają Wyspę Wielkanocną miejscowi, zyskała swoje europejskie imię.
Już wtedy, kiedy holenderski żeglarz pojawił się przypadkowo w tym odległym zakątku świata, nad brzegiem morza rzędem stały setki kamiennych kolosów. Moai, czyli niezwykłe rzeźby, do dzisiaj są największą atrakcją i tajemnicą wyspy.Gdy Roggeven dobił do Rapa Nui, posągi stały dumnie "twarzami” w stronę wody, wpatrując się kamiennymi oczodołami w bezkresny ocean. W roku 1770, podczas wizyty hiszpańskich żeglarzy, też były jeszcze w należytym porządku, czyli zwrócone ku morzu. Liczna ludność wyspy, przyjaźnie nastawiona do przyjezdnych, uprawiała żyzną ziemię i zbierała obfite plony. Gdy 52 lata po odkryciu Roggevena i zaledwie cztery po wizycie Hiszpanów, na wyspę przypłynął angielski żeglarz, kapitan James Cook, wszystko tu już było zupełnie inne. Ziemia zaniedbana, ludzie nieufni, wręcz wrodzy, a kamienne kolosy w większości poprzewracane.
- Co się wydarzyło na Rapa Nui przez te cztery lata, do dziś pozostaje nie wyjaśnioną zagadką tego miejsca – mówi Elżbieta Dzikowska, legendarna polska podróżniczka. Wyspę Wielkanocną po raz pierwszy odwiedziła w latach 70. Potem była tam jeszcze w latach 80. i 90.
- I za każdym razem byłam pod ogromnym wrażeniem tych niesamowitych posągów. Wielkich, pozornie prymitywnych, budzących ogromny szacunek w każdym obserwatorze – stwierdza Dzikowska.
- Kiedy ogląda się taką postać z bliska, wyczuwalny staje się jej swoisty magnetyzm – dodaje Marek Śliwka, zapalony podróżnik z Poznania. Swoją globtroterską pasję przekuł na biznes i prowadzi biuro podróży Logos Travel, organizujące wyjazdy m.in. właśnie do Chile i na Wyspę Wielkanocną. – Ich zaciśnięte, nieme usta milczą, natomiast wyłupiaste oczy patrzą półprzytomnie ponad obserwatorem w otwartą przestrzeń – dodaje pan Marek. – Odnosi się wrażenie, że ich wzrok sięga hen, gdzieś za horyzont.
Tajemnicze giganty
Kamiennych kolosów wykutych z wulkanicznego tufu na tej niewielkiej wyspie doliczono się blisko 900. Około 200 znajduje się wzdłuż jej brzegów. Stoją (wciąż nie wszystkie, choć sporo z nich mieszkańcy podnieśli specjalnie dla turystów) pojedynczo lub rzędami. Umieszczone zostały na kamiennych cokołach zwanych atu. Reszta rozproszona jest po całej wyspie. Wyglądają, jakby je ktoś w pośpiechu porzucił wraz z narzędziami, którymi je wykuwano. Czy tak było – nie wiadomo.
Część z nich leży, część do połowy przysypana jest ziemią i zarośnięta trawą. Jeszcze inne nigdy nie wydostały się poza kamieniołom Rano Raraku, w którym powstawały. Te rozrzucone na wyspie i nad morzem mają najczęściej 5,5 - 7 metrów wysokości i ważą po 20 i więcej ton. Największy ze stojących gigantów ma 10 metrów wysokości i około 75 ton wagi. Olbrzym, który nigdy nie opuścił kamieniołomu, ma natomiast wysokość ponad 21 metrów i wagę 270 ton.
- Niektóre z nich na kamiennych głowach mają jeszcze w dodatku ciosane z czerwonego kamienia, 3-tonowe kapelusze – opowiada Elżbieta Dzikowska. – Jak zakładano je rzeźbom, nie wiadomo. Tak samo jak tajemnicą pozostaje to, jak kolosy transportowano na brzeg morza, a potem stawiano do pionu.
Według jednej z teorii rzeźby, przedstawiające postaci bogów lub przodków rdzennej ludności (co do tego też nie ma pewności), ciągnięto na brzeg za pomocą płóz lub rodzaju drewnianych sań. Naukowcy są podzieleni. Jedni twierdzą, że potrzeba było do tego zaledwie 15-20 mężczyzn, a dzięki specjalnej konstrukcji sań mogli oni spokojnie ciągnąć posąg. Inni dowodzą, że do przewiezienia jednego moai potrzeba było co najmniej 90 ludzi. Rzeźby miały być natomiast stawiane dzięki żmudnemu podsypywaniu ich żwirem i piaskiem, który potem usuwano, aż do spionowania.
Z kolei Erich von Daeniken, szwajcarski pisarz, wysnuł teorię, iż powstanie i ustawianie kamiennych postaci z Rapa Nui nie mogło się obyć bez ingerencji wyższej inteligencji, która przybyła na ziemię z kosmosu.
- Ale w to już nikt nie wierzy, a naukowcy podtrzymują teorię drewnianych sań – kwituje Elżbieta Dzikowska.
Ziemia bez życia
Przy okazji tłumaczą też za jej pomocą kolejną zagadkę wyspy – brak zadrzewienia i bujnej roślinności podzwrotnikowej, jałowe gleby i niemal zupełny miejscami brak życia. Według uczonych to masowa produkcja posągów i potrzebnych do ich transportu drewnianych maszyn oraz wykorzystanie drzew do budowy niezbędnych rybakom łodzi przyczynić się miała do całkowitej wycinki lasów. To z kolei doprowadziło do wyginięcia zwierzyny, wyjałowienia gleb i ruiny wyspy.
- Wycinka lasów spowodowała kompletną degradację fauny i flory, to doprowadziło do głodu, a głód do plemiennych, bratobójczych walk, które wyniszczyły pierwotną ludność – wyjaśnia znana polska podróżniczka.
Legenda mówi o tym, że Rapa Nui zamieszkiwały klany Długo- i Krótkouchych (kamienne postaci mają być na to dowodem – jednym wyrzeźbiono bowiem normalne, a innym bardzo wyciągnięte małżowiny uszne). Skąd i kiedy przybyli – pozostaje bez odpowiedzi. Pojawiają się tezy, że wyspa została zasiedlona już w 300-400 roku n.e. lub w 700-800 n.e. Są i takie, które wskazują dopiero na lata 1200-1300. Norweski badacz i podróżnik Thor Heyerdahl twierdził, że mieszkańcy tego skrawka lądu mogli tu dotrzeć nie z Azji, jak wcześniej zakładano z Azji, ale z Peru. By dowieść prawdziwości swojej tezy, w 1947 roku zorganizował wyprawę na trzcinowej tratwie Kon-Tiki wyposażonej tylko w radiostację i przepłynął ponad 4 tys. mil morskich w 101 dni, dobijając w końcu do wysp Oceanii.
Długousi mieszkańcy Rapa Nui mieli być wyspiarską arystokracją, klanem dominującym i uciskającym Krótkouchych. Aż wreszcie, podczas klęski głodu po wycince drzew, gnębieni niewolnicy podnieśli bunt i w pień wycięli Długouchych…
Historia ta ma też skrywany - i do dziś wstydliwy dla mieszkańców Wyspy Wielkanocnej - wątek kanibalizmu. Ci, co przetrwali, mieli bowiem z braku jakiegokolwiek pożywienia na wyspie, zjadać współplemieńców. Niektóre przekazy mówią o tym, iż najczęściej pożywiano się kobietami i dziećmi. Warunek był tylko taki, by nie jeść członków swojej rodziny, bo to przynosiło hańbę.
Teoria amerykańskich naukowców dowodzi z kolei, że winę za unicestwienie niemal całej populacji na wyspie miały ponosić przywiezione tu przez człowieka szczury. Niezagrożone z żadnej strony rozmnożyły się podobno na Wyspie Wielkanocnej do blisko 20 mln sztuk. Zjadały wszystko, co było do jedzenia - owoce palm czy innych roślin. To spowodowało klęskę biologiczną.
Jakby tego było mało, w połowie XIX wyspę najechali handlarze niewolników i wyłapali ponad tysiąc jej mieszkańców, przewożąc ich do Peru i Chile. Po międzynarodowych interwencjach schwytanych udało się uwolnić, ale na wyspę wróciło zaledwie 15. Przywieźli ze sobą choroby, które jeszcze bardziej zdziesiątkowały mieszkańców wyspy.
- Gdy w 1877 roku do Rapa Nui dotarła rosyjska wyprawa, na wyspie żyło zaledwie 111 osób… - podkreśla Elżbieta Dzikowska.
Tajemnicza, ale nieuczęszczana
Dziś, według różnych statystyk, zamieszkuje ją 3-4 tys. ludzi. Żyją z rybołówstwa i rolnictwa oraz z turystyki. Trzeba jednak przyznać, że jak na tak tajemnicze miejsce Wyspa Wielkanocna wcale nie przyciąga tłumów. Odwiedza ją rocznie ledwie ok. 20-30 tys. osób. Powód – nie najlepsze, bo rzadkie i drogie połączenie lotnicze. Zapewniają je tylko Chilijskie Linie Lotnicze LAN Chile. Zaporowa cena biletu (600-800 dolarów) przerzedza amatorów zwiedzania wyspy.
- Dlatego na wyspę docierają tylko najbardziej dociekliwi turyści – wyjaśnia Marek Śliwka z Logos Travel.
Globtroterzy, którzy zwiedzili Rapa Nui, podpowiadają, że najlepszy czas na wycieczkę to styczeń i luty. Jest wtedy wprawdzie gorąco, jak w całej Ameryce Łacińskiej, ale za to rzadko zdarzają się opady. Bardzo deszczowy jest natomiast maj.
- Na Wyspę Wielkanocną warto też jednak polecieć właśnie na Wielkanoc – zachęca Elżbieta Dzikowska. – W świąteczną niedzielę najbogatszy człowiek na wyspie na rozgrzanych kamieniach smaży tuńczyka, słodkie ziemniaki, banany i inne smakołyki i częstuje tym posiłkiem biedniejszych. Dzieli się z nimi, by w ten sposób wyrównać swój stan posiadania.
Mieszkańcy wyspy idą też oczywiście do kościoła – jedynego na wyspie, zbudowanego w jej największym mieście Hangaroa. Do świątyni w ofierze przynoszą wtedy kwiaty, owoce i… połać mięsa.
za:
http://www.nto.pl